Recenzja filmu

Aurora (2010)
Cristi Puiu

Manifest nudy

Niestety, "Aurora" to dzieło za ciężkostrawną formą skrywające jedynie myślową pustkę, a do tego – niemożebnie długie.
Jedno z największych rozczarowań tegorocznego festiwalu. Po wgniatającej w fotel "Śmierci pana Lazarescu" spodziewałam się, że w swoim najnowszym filmie Cristi Puiu przedstawi równie emocjonującą historię. Niestety, "Aurora" to dzieło za ciężkostrawną formą skrywające jedynie myślową pustkę, a do tego – niemożebnie długie.

W tym – bagatela! – 180-minutowym filmie śledzimy bez przerwy działania Viorela (gra go sam reżyser). To człowiek bez właściwości: jest w średnim wieku, wiecznie smutny lub obojętny. Chyba po prostu już mu się nie chce żyć. Kolejne (nieliczne) wydarzenia filmu potwierdzają to pierwsze wrażenie. Viorel spędzi noc u kochanki, będzie obserwował kogoś z ukrycia, jeździł samochodem po mieście, wpadnie na kilka chwil do swojego remontowanego mieszkania, potem do pracy. Wbrew pozorom nie możemy powiedzieć, że wykonuje zwyczajne, codzienne czynności. Wszystko, co robi i co się dzieje wokół niego, jest trochę nietypowe. Chyba dzięki temu film utrzymuje minimum uwagi widza. W mieszkaniu pojawiają się ludzie od przeprowadzki, którzy – jak możemy przypuszczać – wynoszą rzeczy byłej żony bohatera. W pracy kupi on kilka nabojów do strzelby. Zawita do sklepu z bronią. Nie wymaga wielkiej przenikliwości wysnucie podejrzenia, że strzelba w końcu wystrzeli.

Oczywiście wszystko to jest sfilmowane w przygaszonych barwach i długich ujęciach. Wydarzeniom towarzyszy minimum dialogu, a czas filmowy niemal równa się rzeczywistemu. I podobnie jak w argentyńskim "Cieniu", w "Aurorze" uwagę zwraca głównie zestawienie: ciągnąca się przez ponad godzinę spokojna narracja, a później wybuch. Tyle że wybuchowi nie towarzyszy szok, bo Puiu przygotowuje nas do niego dostatecznie długo. Strasznego zachowania bohatera nic nie tłumaczy i nic z niego nie wynika. Reżyser demonstracyjnie wychodzi poza przyczynowość, odmawia dociekania powodów socjopatii Viorela. Dlatego "Aurora" stanowi dobry pretekst do rozważań na temat budowania psychologii postaci filmowej oraz przede wszystkim – granic wytrzymałości widza. "Cień" eksplorował sąsiednie rejony, ale jednocześnie poruszał widza do głębi. To, co tam było odważnym zabiegiem, w "Aurorze" jest tylko nużącym ćwiczeniem stylistycznym. Traktatem bez odkrywczych wniosków, którego do końca wysłuchają jedynie najwytrwalsi.
1 10 6
Rocznik '82. Absolwentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa na UW. Członkini Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Wyróżniona w konkursie im. Krzysztofa Mętraka. Publikuje w "Kinie",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones